Po poltorej godziny wysiadam obok glownego dworca kolejowego - pogoda ladna, ale
chlodno. Nocleg zamowilem w hostelu Stadion (18 EU za dorm), mieszczacym sie w kompleksie olimpijskim na polnoc od centrum.
Mozna spokojnie zaliczyc polgodzinny spacer ulica Mannerheima i wypatrywac 72-metrowej wiezy przy stadionie. Hostel jest od niej ok 100 m. Nie ma wielkiej rewelacji, zwlaszcza za te cene - ale i tak to najtansze lokum. Przynajmniej jest przestronnie i czysto, plus bezprzewodowy net za free. Zostawiam rzeczy i ruszam na poznopopoludniowo-wieczorny spacer. Miasto, jak na stolice bardzo spokojne,
czyste. Pieknie odrestaurowane kamienice, sporo zieleni, tramwaje i zawsze cieszaca mnie atmosfera miasta portowego nastrajaja mnie do Helsinek bardzo pozytywnie. Wracam dosc pozno, ale jeszcze zdazylem zaliczyc browarka, ktorym poczestowalo mnie kilku Australijczykow. Jeden z nich - Ben - ma bilet promowy na pojutrze do Tallina. To i mnie pasuje, wiec dowiaduje sie o adres armatora.
Nie wiem, jak to sie dzieje, ale na kazdym wyjezdzie spotykam Kangurow (a takze Hiszpanow). Ben tlumaczy mi, ze w Australii ma byc podobno strasznie nudno. Dlatego setki mlodych ludzi pakuje manele i rusza w swiat na zazwyczaj dlugie eskapady. Sam jest w Europie juz od ponad 4 miesiecy - naciagam go na opowiesc o wedrowce szlakiem ANZAC (australijsko-nowozelandzkiego korpusu) po Turcji, ze slynna bitwa o Gallipoli podczas I wojny swiatowej. Poniewaz Ben dopiero wybiera sie do Polski (zna juz pokrotce nasze atrakcje), dopisuje mu do listy Lodz i mowie, ze na Dolnym Slasku w czasie II wojny swiatowej jego rodacy byli osadzeni w obozach jenieckich. Zaciekawiony tym, ma zbadac te sprawe i ewentualnie pojechac i tam.