Jem sniadanie i zegnam sie z wspollokatorami. Mr Randall szczerze zaluje, ze wyjezdzam. Mowi, ze z nikim mu sie tak dotad w Rydze dobrze nie gadalo, a jest tu juz prawie 2 miesiace. Sorry, old friend. Musze jechac dalej. Autobus odjezdza o 12.30, wiec ide jeszcze poprzechadzac sie brzegiem Dzwiny.
Okolice, ktore mijamy wygladaja zupelnie jak we wschodniej Polsce. Gdyby nie napisy, latwo by sie pomylic. Ok. 15-ej dojezdzamy do Daugavpils - Dyneburga, jak znamy to miasto w naszej tradycji - stolicy dawnych Inflant Polskich. Nadal mieszka tu liczna Polonia (ok 15 %), czyli mniej wiecej tyle co Lotyszy. Ale jest to dzis miasto glownie rosyjskie. Mozna sie o tym przekonac juz po paru minutach. Napisy wszedzie lotewskie, ale jedyny jezyk jaki sie slyszy to rosyjski.
Jedyny raz podczas tej podrozy nie mialem zabukowanego noclegu, a jedynie adres hotelu "Celtnieks" . Nie przewiywalem zadnych trudnosci ze znalezieniem go, wiec najblizsze 3 godziny przeznaczylem na zapoznanie sie z miastem. Wsiadlem w pierwszy lepszy tramwaj. Bilet mozna zakupic za niemal symboliczna kwote od konduktorki wewnatrz pojazdu. Wysiadlem zobaczywszy piekna cerkiew. W pewnym momencie wydalo mi sie, ze zobaczylem polska flage (o pomylke nietrudno, bo lotewska ma te same barwy). Alez tak, zwisala po drugiej stronie ulicy Warszawskiej (Varsavu iela). To polska szkola, niestety zamknieta. Nawet stroz nie pokwapil sie otworzyc na moje pukanie. Pokrecilem sie jeszcze po tym cichym, ale calkiem ladnym miescie do ok. 18-ej.
Szukanie hotelu zaczalem od powrotu na dworzec autobusowy. Zapytalem najpierw jednego z kierowcow - rzecz jasna, po rosyjsku. Doradzil mi, zebym lepiej sprobowal u konduktorek. No wiec, kieruje sie do autobusu, ktory juz jest niemal zapelniony pasazerami, bo tam widze konduktorke. Wchodze do srodka i pytam o ulice Jelgavas (Jelgavas iela). Hmm, zastanawia sie chwile i mowi, ze wie mniej wiecej, gdzie to jest. Ale musze isc do innego autobusu, dwie przecznice dalej. Podchodzi do kierowcy, ktory juz zaczal grzac silnik i mowi, ze wroci za pare minut. Nie wierze, chce mnie sama zaprowadzic. Na przystanku czekamy pare minut, az nadjezdza wlasciwy autobus. Konduktorka przekazuje mnie swojej kolezance. Ta druga rozpytuje pasazerow i za chwile przedstawia mnie starszemu malzenstwu i ich trzydziestokilkuletniemu synowi - Andriejowi. Mieszkaja blisko i pokaza mi droge. Sadowie sie obok Andrieja i zaspokajam jego ciekawosc opwiadajac mu co zobaczylem juz podczas tej podrozy. W koncu wysiadamy: starsi panstwo przepraszaja, ze nie moga mi towarzyszyc, ale wracaja z zakupow i chcieliby odstawic sprawunki do domu. Zostanie ze mna Andriej.
Zaprowadzil mnie az na recepcje, zeby upewnic sie, czy na pewno sa wolne miejsca. Odmowil grzecznie zaproszeniu na piwo niestety. Za miejsce w 3-osobowym pokoju zaplacilem 9.70 LVL. Pani na recepcji, wziawszy moj paszport, powitala mnie po polsku. Spytalem o droge do najblizszego sklepu, a gdy wrocilem z zakupami, zrobila mi jeszcze herbate.