Po 15 minutach bylismy na miejscu. W oddali widac bylo budynek polskiego przejscia granicznego, do ktorego prowadzila wylozona kostka alejka. W miejscu, do ktorego dojezdzal bus pary chlopow sprzedawalo swoje produkty. Po drugiej stronie ulicy pare sklepow i barow oraz kantory. Przede wszystkim byly tu jednak "mrowki" - ludzie zyjacy z nieustannego przenoszenia przz granice produktow, ktorych cena znacznie rozni sie po dwoch stronach granicy. A wiec glownie wodki i papierosow.
Popatrzylismy chwile na ten przygraniczny handel i skierowalismy sie ku terminalowi. Jak mozna bylo sie spodziewac, nie bylo tu zadnych problemow.