Juz kiedy samolot zaczynal ladowac wydalo mi sie, ze Porto musi byc bardzo zielonym miastem (i faktycznie tak bylo). Dziwna sprawa, ale kiedy wyszlismy przed dworzec - okazalo sie, ze ostatni autobus (ma przystanek przy schronisku "Pousada de Juventude" na R. Paulo da Gama) odjechal kiedy samolot z Liverpoolu dotykal plyty lotniska. Polski biznesmen zaproponowal, ze wezmiemy taksowke. Dolaczyl jeszcze do nas jakis Portugalczyk. Okazalo sie, ze najblizej jest schronisko - wiec ja pierwszy wysiadlem. Zameldowalem sie i zostawilem rzeczy w pokoju (piekny widok na ujscie rzeki Douro do Oceanu Atlantyckiego). Dorm kosztowal 12 euro ( http://www.movijovem.pt/reservas ). Jeszcze z taksowki dojrzalem pobliski supersam, wiec poszedlem zrobic zakupy na kolacje. Akurat zdazylem przed 21-sza, zanim go zamkneli. Bagietka, ser i dwie butelki wina (80 centow/but) zlozyly sie na wspanialy posilek w jeszcze lepszej scenerii. Zszedlem bowiem na nabrzeze rzeki i tam na lawce ogladalem zachod slonca, patrzac to na Atlantyk, to na majaczaca w oddali starowke i czesc ze slynnych siedmiu mostow Porto.