Po szybkim sniadaniu (nadspodziewanie smaczny i urozmaicony bufet jest dostepny od 7.30, a odjazd mam o 8.00) ide na dworzec autobusowy Florenc i wsiadam w autobus do Bratyslawy (mam juz zakupiony wczesniej bilet elektroniczny - 210 Kc). Pokazuje kierowcy wydruk biletu, ale wskazuje mi polozone 50 metrow dalej okienko odprawy. Tam daja mi plastikowa tabliczke, ktora oddaje kierowcy i za chwile odjezdzamy.
Chce przy okazji wspomniec o profesjonalizmie biura obslugi klienta czeskiego Eurolines. Gdy dwa dni przed wyjazdem przystapilem do drukowania wszystkich biletow i rezerwacji, okazalo sie, ze wykasowalem ze skrzynki ten wlasnie. A w tym przypadku musi byc bilet - nie honoruja samego jego numeru (ktory mialem zapisany jeszcze w innym pliku). Napisalem wiec po angielsku e-maila, podajac numer, dane osobowe oraz dzien i godzine odjazdu. E-mail zwrotny z biletem dostalem po 15 minutach !!!
Po 2.5 godzinach nastapil 15-minutowy przystanek w Brnie. Ostatni odcinek umilily widoki za oknem - na Male Karpaty. Gdy dojezdzalismy do dworca autobusowego Mlynske Nivy, zaczalem podejrzewac, ze Bratyslawa mi sie nie spodoba. I faktycznie, z Praga nie ma co jej porownywac. Zabytkow jest malo, a duza ich czesc w strasznym stanie - cos takiego widzialem jedynie w Wilnie (ale ono jest usprawiedliwione niszczycielska dzialalnoscia Sowietow). Co gorsza, jest to przetykane paskudna zabudowa z czasow komunistycznej Czechoslowacji.
Bylem co prawda w Bratyslawie 16 lat wczesniej - podczas szkolnej wycieczki do Wiednia, ale samego centrum nie widzialem. Byly to czasy, gdy roznice w cenach noclegow na Slowacji i w Austrii byly na tyle znaczace, ze wiekszosc polskich wycieczek wybierala te pierwsza opcje. Spalismy wtedy w ni to akademiku, ni hotelu robotniczym na samym krancu wielkiego blokowiska. Z drugiej strony byly juz pola uprawne ...
Po opuszczeniu autobusu zakupilem bilet powrotny do Wiednia (400 SKK) i wolno ruszylem w strone dworca kolejowego (Hlavni stanica). Blisko niego bowiem mial byc hostel "Possonium" (to lacinska nazwa miasta). Znalazlem go bez trudu (450 SKK w 8-osobowym dormie) - maly, przytulny; darmowy wireless i duze schowki.
Zjadlem co nieco i ruszylem na obchod. Dzien to az nadto, by zobaczyc wszystko, co ciekawe w slowackiej stolicy. Mnie to zajelo ok. 4 godzin - a jeszcze trzeba odliczyc pol godziny, ktore przegadalem z portierem hotelu "Arcadia" - przesympatycznym Josephem z Ghany. Zapytal mnie, czy sie nie zgubilem? Potem, skad jestem? Joseph, ma przyjaciela Polaka, ktory niedawno zaprosil go na 4-dniowe wesele w Krakowie. Tej orgii picia i jedzenia Afrykanczyk chyba juz nie zapomni. Gdyby ktos go spotkal, niech pozdrowi od Raphaela, Polaka z Anglii :)
Gdy juz obszedlem cala starowke, kupilem w Tesco poltoralitrowa butelke piwa (45 SKK) i kolejne poltorej godziny spedzilem na zamku wzniesionym na naddunajskim wzgorzu. Zamek przechodzi zasluzona renowacje.
W hostelowej kuchni pogadalem sobie z jednym Australijczykiem (a juz myslalem, ze zaden sie nie pojawi :) ) i dzien zlecial.