Obudzilem sie przed 4-ta, a o 5.30 podjechal Tomek z Grzeskiem, ktory mial nas zawiezc na lotnisko. Bez problemu przeszlismy odprawe i wkrotce szybowalismy w strone Marrakeszu. Wieksza czesc 3.5 godzinego lotu przespalismy. Po przebudzeniu podziwialismy przez chwile ciagnacy sie pod nami po horyzont dywan z chmur. Wkrotce jednak samolot zszedl nizej i naszym oczom ukazaly sie majestatyczne gory Atlas. Steward rozdal wszystkim jakies papierki do wypelnienia dla sluzb celnych. Ledwie zdazylismy je wypelnic, a juz dotykalismy marokanskiej ziemi.
Nasz entuzjazm od razu ostudzila dluga kolejka do odprawy paszportowej. Po polgodzinie wreszcie dotarlismy do oficera, ktory zwrocil nam wypelnione kwitki - w ogole nie byly potrzebne ! - i dal inne. Stanelismy na boku i klnac szybko je wypelnilismy. Wstemplowano nam pieczatki i juz naprawde bylismy w Maroku. W wielkiej sali przylotow wymienilismy funty (kurs: 12.5 MAD = 1GBP) i wsiedlismy do autobusu (20 MAD), ktory zawiozl nas do dworca autobusowego Baba Doukkala. Pierwotny plan przewidywal bowiem wyjazd od razu w strone kazby Ait Ben Haddou. Wnetrze dworca oszolomilo nas: platanina cial, obskurne kasy i glownie arabskie nazwy miejscowosci. Nie sposob bylo sie w tym polapac. Szybko zainteresowal sie nami naganiacz i choc wiedzielismy, ze naciagnie nas na napiwek, bylismy wdzieczni, ze pomoze nam sie w tym zorientowac. Zaprowadzil nas kilkaset metrow dalej do biura firmy Supratours, gdzie dowiedzielismy sie, ze kurs bedzie dopiero w poniedzialek. Mozemy przyjsc tego dnia o 8.30, a autobus pojedzie ok. 9.00. Wcisnelismy posrednikowi po 10 MAD i zaglebilismy sie w medine (stare miasto). Akurat w tej czesci medina jest wyjatkowo uboga, wiec zaliczylismy konkretny szok kulturowy :) Ale ta ta atmosfera, niepowtarzalny zapach i zgielk soukow (rynkow) na zawsze wbily mi sie w pamiec. To byl Orient, takim jakim byl i jaki oczekiwalem.
Marrakesz jest nazywany "Czerwonym Miastem" i ten kolor faktycznie tu dominuje. W przeciwienstwie do kosmopolitycznych miast, jak Rabat, Casablanca jest zdecydowanie afrykanski. W czasach rewolucji hipisowskiej stal sie dla Europejczykow i Amerykanow niemal legendarna oaza wolnosci i taniego zycia.
Dotarlismy do placu Jemma el Fna, w rejonie ktorego jest wiele tanich hotelikow. Szukalismy zwlaszcza jednego - "Essaouira" - o ktorym bardzo pozytywnie wypowiadali sie internauci. Znalezlismy go bardzo szybko - wystarczy stanac na poludniowym skraju placu, tylem do niego (po prawej rece widac charakterystyczny meczet Koutoubiya), wejsc w ulice w lewo od Bank al-Maghrib i skrecic po kilkuset metrach w lewo w waska uliczke (za sklepem Solde Samaoui).
Najpierw zjedlismy pyszna shoarme w barze "Snack Lune D'Or" i zakupilismy na stoisku obok pocztowki. Skrecilismy we wspomniana waska i krete uliczke Sidi Bouloukat, na ktorej jest kilkanascie podobnych hotelikow - jesli wiec w "Essaouirze" nie ma miejsc, to powinno sie znalezc cos w innym. Wzielismy dwojke na drugim pietrze na 3 dni (lazienka wspolna dla pietra). Na trzeciej kondygnacji jest taras, na ktorym mozna ewentualnie przespac sie jeszcze taniej pod golym niebem albo jak my zaraz potem siasc i odpoczac przy stoliku podziwiajac widok na nieodlegle osniezone szczyty. Na schodach poznalismy rodakow z Krakowa: Jole i Tomka, ktorzy odwiedzali Maroko juz po raz szosty czy siodmy. Rozmowa z nimi sklonila nas do ponownego rozwazenia kwestii wynajmu samochodu. Doradzono nam, bysmy spytali o to gospodarza. Umowil nas on z wlascicielka wypozyczalni na 19.00.
Mielismy wiec sporo czasu, by wstepnie zapoznac sie z miastem. Z wolna przyzwyczajalismy sie do specyfiki Marrakeszu, a zwlaszcza do ruchu ulicznego, w ktorym pieszy jest na ostatnim miejscu. Trzeba bardzo dokladnie sie rozgladac i caly czas pilnie uwazac - wielokrotnie widzielismy razace naruszenia przepisow doslownie na oczach policjantow. Z lekkim niepokojem przygladalismy sie manewrom rowerzystow i motocyklistow lawirujacych miedzy przechodniami - ale wkrotce wpadlismy w rytm. Temperatura doszla do 25 stopni, co po chlodnym i deszczowym listopadzie w Bristolu powitalismy z zadowoleniem. Przyznam, ze poczatkowo bladzilismy po waskich uliczkach mediny. Ale za to moglismy dobrze przyjrzec sie codziennemu zyciu mieszkancow metropolii. Gdy dotarlismy do grobowcow dynastii Saadytow, trwala jeszcze poludniowa przerwa (w wielu muzeach trwa mniej wiecej od poludnia do ok 14.30).
Zanim je otworzyli dostalismy pierwsza lekcje targowania sie. Podszedl do nas dziadek oferujac komplet siedmiu srebrnych bransoletek, za ktore chcial 120 MAD. Nie moglem go przekonac, ze nie jestesmy zainteresowani. Schodzil z cena coraz nizej - az do 40 MAD, az dal za wygrana. Obejrzelismy dokladnie grobowce, ktore w koncu XVI w. zbudowano na polecenie sultana Ahmada al-Mansura. Znajduja sie tu groby ok. 60 przedstawicieli rodziny, a poza budynkiem sluzby i zolnierzy.
Wrocilismy w rejon Jemma el Fna, ktory powoli napelnial sie zyciem - najwieksze wrazenie robi poznym popoludniem i wieczorem. Przeciskajac sie przez souki, na ktorych mozna kupic wszystko, dobrnelismy do placu Ben Youssefa i odwiedzilismy kolejno: medrese (szkole koraniczna), muzeum Marrakeszu - Al Quba Almoravid, jedyna pozostalosc po sredniowiecznym meczecie.
Medresa nazwana imieniem almorawidzkiego sultana Ben Youssefa i wzniesiona przez Abu Hassana z dynastii Marynidow w XIV wieku byla najwieksza uczelnia w Maroku. W czasach swietnosci uczylo sie w niej do 900 studentow. Dzialala az do lat 60-tych XX wieku, a dwadziescia lat pozniej wyremontowano ja i udostepniono zwiedzajacym. Muzeum Marrakeszu miesci pokazne zbiory artefaktow arabskich, berberyjskich i zydowskich. Sam jednak budynek i jego liczne zdobienia sa godne uwagi, poniewaz gmach muzeum to XIX-wieczny palac Dar M’Nebhi.
W drodze powrotnej wyglodniali zatrzymalismy sie na Jemma el Fna: najpierw na rodzaj zupy pomidorowej, a potem na barania kofte z pita, surowke i herbate mietowa. Podczas posilku jeden z mlodych kucharzy popisywal sie znajomoscia polskich slow: zajebiscie, Kaczynski, jak sie nazywasz, do widzenia. Ale naprawde wprawil nas w oslupienie, gdy wskazujac palcem na siebie powiedzial: Robert Maklowicz. Jednak wkrotce przekonalismy sie, ze to nazwisko jest znane i innym.
kliknij, by zobaczyc fotki z Marrakeszu Wrocilismy do hotelu, by odpoczac przez godzine. Potem dogralismy z bardzo sympatyczna pania wynajem samochodu (2 dni - 770 MAD, 300 MAD zaliczki zaplacilismy od razu). Potem poszlismy do najblizszej kafejki internetowej. Gdy znow zjawilismy sie w hotelu, spotkalismy Jole i przegadalismy z nia bite 2 godziny. Przy okazji zganila nas za nietargowanie sie w kwestii samochodu. Moglismy mianowicie spokojnie zejsc do ok. 300 MAD za dzien. Doradzila nam, bysmy nastepnego dnia wieczorem zaproponowali przedluzenie umowy na jeszze jeden dzien, ale za nie wiecej niz 150-200 MAD.
WYDATKI - PIATEK
20 Drh - bilet autobusowy lotnisko - medina
10 - bakszysz dla posrednika na dworcu autobusowym
20 - shoarma z kurczaka w barze
6 - cola
6 - 3 kartki pocztowe
10+3 - bilet wstepu do grobowcow Saadytow + bakszysz dla dziadka klozetowego
60 - bilet laczony do muzeum Marrakeszu, medresy i Al Qubba Almoravid
3+27 - zupa i kofta na Jemma el Fna
150 - 3 noclegi w hotelu Essaouira (PKW - polowa kosztow wspolnych)
385 - wynajem samochodu na 2 dni (PKW)
10 - Internet 1 godz
8 - ciastko + woda mineralna 0.25
2 - ciastko kokosowe
RAZEM caly dzien - 720 Drh