Naszego ostatniego dnia postanowilismy odwiedzic nowoczesna czesc Marakeszu. Po sniadaniu poszlismy najpierw szukac ogrodu Majorelle. Spytalismy o droge policjanta i po drodze nieoczekiwanie zahaczylismy o informacje turystyczna na Avenue Mohammed V. Warto z niej jedynie pobrac znakomita mape miasta.
Gdy doszlismy do muru ogrodu, wziela nas pod opieke ubrana tradycyjnie pani, ktora pokazala nam droge do wejscia (jest w bocznej uliczce). Zapewnila nas, ze jestesmy w Maroku mile widziani i przestrzegla, bysmy nie brali po wyjsciu taksowki, bo strasznie tam zdzieraja. Ogrod nazwano imieniem francuskiego malarza, ktory go zalozyl i postawil w nim dom. Mieszkal tam od 1926 r. az do smierci w latach 60-tych. Dwadziescia lat pozniej odnowil go slynny projektant mody Yves Saint Laurent. Mozna zwiedzac ogrod, sam dom nie jest udostepniony. W dawnym warsztacie malarskim urzadzono male muzeum (15 Drh) sztuki islamskiej, ktore ominelismy.
Ogrod jest jakby palmiarnia, pelna egzotycznych roslin ze stawem i altanka. Pogadalismy sobie na poczatku z pewna francusko-rosyjska para i zaliczylismy kilka rundek ogrodowymi alejkami. Sadze, ze chlod jaki tu panuje mozna docenic zwlaszcza latem. Zaciagnalem potem Tomka na dworzec kolejowy chcac sprawdzic, czy znane mi ceny polaczen z poprzedniego roku sa te same. I byly (Marrakech-Casablanca 84 Drh). Dworzec zrobil na nas wrazenie: marmur, szklo i zlocenia. Kilkunastu wciaz krzatajacych sie sprzataczy dbalo o wzorowy porzadek. Obaj zglodnielismy i Tomek zdecydowal sie zjesc w KFC na pietrze. Ja poprzestalem na salatce owocowej - nie chcialem jesc jankeskiego szajsu podczas pobytu w Maroku.
Wrocilismy spacerkiem wzdluz reprezentacyjnej Avenue Mohammed VI, skrecajac ku Koutoubiyi przy gaju oliwnym Palmeraie. Tam ponownie mielismy okazje przejechac sie wielbladami (100 Drh za 1 godz), ale znow ja odrzucilismy. Chce miec swoj pierwszy raz na pustyni - poczekam.
kliknij, by zobaczyc fotki z Marrakeszu W medinie poszlismy zjesc - po dwie kanapki. Zagadal nas mocno nacpany pilot wojskowy (pokazal nam legitymacje). Chcial nas nawet gdzies zabrac, cos pokazac - ale ze wzgledu na jego stan grzecznie sie wymowilismy. Tomek poszedl do hotelu, a ja na pol godziny do kafejki. Gdy juz konczylem, uslyszalem polskie slowa wsrod grupy ktora rozmawiala przy wejsciu z obsluga. Pozdrowilem rodakow i poprosilem, by chwile zaczekali na zewnatrz. Bylo to czworo gdanszczan z jednym Niemcem. Wrocili wlasnie zmarznieci z rejonu Toubkal i chcieli znalezc jakies tanie lokum. Zaprowadzilem ich na nasza uliczke - gdzie szybko zaczepila ich obsluga jednego z hotelikow. Wytargowali za bardzo porzadny pokoj 5-osobowy cene 650 Drh za 3 noclegi. Zostawilem im mape z informacji turystycznej, poopowiadalem o Marrakeszu i wrocilem do Tomka. Jakas godzine pozniej wyszlismy jeszcze na troche, glownie by zakupic dla niego papierosy (szwajcarskie Camel i Marlboro, 32 Drh/paczka). Wstapilismy jeszcze na moment do poznanej przeze mnie grupy, by powiedziec im, ze moga nas potem odwiedzic jesli znajda czas. Postanowilismy bowiem, ze kupimy pozniej cos do jedzenia i wieksza czesc wieczoru spedzimy na naszym tarasie. Na razie jednak wzielismy tylko papierosy i wrocilismy do hotelu. Akurat, by zdazyc zaznajomic sie z Polakiem, ktory studiowal w Turynie i przyjechal z grupa wloskich przyjaciol. Pogadalismy dluzszy czas i wlasnie on namowil nas, bysmy poszli jeszcze sprobowac soku z trzciny cukrowej. Po tym jak nas opuscil, wyszlismy na sok i po dokupieniu paru ciastek i napoju, wrocilismy jak wczeniej zaplanowalismy na taras. Siedzielismy tam juz do pojscia spac, kontemplujac piekny wieczor i przegladajac zrobione fotki. Snulismy jednoczesnie plany powrotu do Maroka:
przynajmniej dwukrotnie: raz na Sahare, drugi raz na Jebel Toubkal.
WYDATKI - PIATEK
14 Drh - sniadanie w kawiarni
30 - bilet wstepu do ogrodow Majorelle
15 - salatka owocowa w KFC
36 - dwie kanapki z kurczkiem + frytki
7 - internet
7 - butelka soku pomaranczowego
6 - sok z trzciny cukrowej
10 - 5 ciastek kokosowych
RAZEM caly dzien - 135 Drh